Niedawno nasza teamowa dietetyczka – Marta Naczyk ukończyła w czasie 26h 18min, na 1 miejscu (❗) wśród kobiet oraz na również bardzo wysokim 7 miejscu open najcięższy triathlon w Europie – Hardą Sukę. Czemu najcięższy? Sami spójrzcie na te liczby:
– 5 km pływania w Jeziorze Orawskim na Słowacji
– 240 km rowerem z przewyższeniem ok. 3000m trasą dookoła polskich i słowackich Tatr
– 55 km biegu z przewyższeniem ok. 5000m główną granią Tatr (start Dolina Chochołowska, koniec przy Morskim Oku)
Jak jej się to udało? Jak przebiegały przygotowania? I najważniejsze pytanie do dietetyczki – co jadła podczas tego niesamowitego wysiłku?
W poniższym wywiadzie z Martą znajdziecie odpowiedzi na te i inne pytania.
Pierwszy raz udział w Hardej Suce wzięłaś w 2019 roku. Czy już wtedy wiedziałaś, że będziesz chciała to powtórzyć?
Marta:
Tak, zdecydowanie. Na mecie Hardej Suki w 2019 roku byłam szczęśliwa, że udało mi się ukończyć, ale nie osiągnęłam pełnej sportowej satysfakcji. I bynajmniej nie wynikało to z tego, że zajęłam wtedy 2gie miejsce. Zupełnie położyłam pływanie, a moja najmocniejsza dyscyplina, czyli bieganie po Tatrach przysporzyła mi sporo cierpienia i walki ze sobą. Czułam, że stać mnie na dużo więcej niż miałam do dyspozycji tamtego dnia. Start w 2019 utwierdził mnie w przekonaniu, że nie można mieć, a właściwie robić wszystkiego naraz 😉 Na 3 miesiące przed zawodami wyjechałam na miesięczną wyprawę w Andy, gdzie weszłam na kilka 6 tysięczników. Cały wyjazd przebywałam na wysokości powyżej 4000 m npm, co odbiło się na masie mięśniowej i regeneracji. Start treningów po powrocie w kwietniu, przed czerwcowym startem, to było w zasadzie wracanie do punktu wyjścia sprzed wyjazdu. Zaangażowałam się wtedy podwójnie, więc jak można było się spodziewać łatwo było o przeciążenie. Oczywiście tego nie żałuję, bo miałam świadomość, że nie uda mi się do wszystkiego poprawnie przygotować, spełnić różne marzenia i jednocześnie utrzymać formę, ale uznałam, że każde doświadczenie będzie cenne i przecież nie muszę być we wszystkim najlepsza. Natomiast niedosyt pozostał, więc chciałam rozliczyć się z Hardą przy bardziej sprzyjających warunkach w przyszłości 🙂
Postawiłam sobie wtedy dwa cele:
1) Wykorzystać start w HS jako mobilizację do tego, żeby w końcu NAUCZYĆ się przywozicie pływać,
2) Zagrać vabank i spróbować zgarnąć piękną statuetkę „kłów Hardej” w brązie i kamieniu autorstwa Idy Karkoszki, którą otrzymują wyłącznie zwycięzcy. Nie wiedziałam wtedy, że przez pandemię będę na kolejny start czekać aż 3 lata. Na początku pandemii wyjazdy były zablokowane, więc zaczęłam trenować więcej niż wcześniej, bo nic nie wybijało mnie z rytmu treningowego.
Marta wbiegająca jak 2. kobieta na metę swojej pierwszej Hardej w 2019r.
Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że na następny trzeba będzie czekać aż 3 lata.
fot. Pawlikowski Media
Jak wyglądały Twoje fizyczne przygotowania do startu?
Moją główną dyscypliną, którą można powiedzieć trenuję regularnie jest bieganie trailowe. Najbardziej lubię techniczne trasy położone na większej wysokości, stąd moim ulubionym podwórkiem treningowym i startowym są właśnie Tatry. Oprócz biegania każda forma spędzania czasu w górach, czy to wspinając, jeżdżąc na rowerze i na skitourach jest dla mnie ulubioną formą ruchu. Zasadniczo do Hardej Suki nie trenowałam jak do typowego startu w triathlonie. Skupiłam się na swoim górskim bieganiu, które to jest kluczem do dobrego wyniku w Hardej. Tak więc trenując biegowo 4 razy w tygodniu przebiegam średnio 240 km w miesiącu, w tym staram się w miarę możliwości regularnie trenować w górach, m.in. w Tatrach. Rower, który również jest moją ogromną pasją traktuję jako uzupełnienie i relaks, nigdy w kategoriach zadań czy specjalnych jednostek. Pływanie.. tutaj ewidentnie widać, że czasu na przygotowania poświęciłam najmniej. To nad czym staram się pracować to moja największa pięta achillesowa, czyli trening wzmacniający. Ważnym czynnikiem jest też odporność na zmęczenie, jednak prawie 30 godzinny wysiłek to coś do czego trudno przygotować się na samych treningach. Jako NIEspecjalista mam teorię, że do hardej człowiek się nie przygotowuje bezpośrednio, to po prostu pewna wypadkowa stylu życia. Wielogodzinne przygody, tudzież wyrypy w górach to jest coś w czym zdecydowanie czuję się najlepiej, zarówno pod kątem fizycznym, jak i psychicznym 🙂
Najważniejsze pytanie do dietetyczki - co z jedzeniem? Jak wyglądało ono podczas biegu oraz czy przed startem zmieniałaś coś w swojej diecie?
Przed startem w zasadzie nic nie zmieniam w diecie poza różną ilością spożywanej energii, głównie w postaci węglowodanów, w zależności od objętości i intensywności treningowej. Na co dzień nie liczę kalorii i jem raczej intuicyjnie stosując się do najważniejszych zasad zdrowego i sportowego żywienia. Co ciekawe, momentami nie idą one w parze 😉 To co natomiast jest najważniejsze w kontekście przygotowań żywieniowych do Hardej to tzw. trening jelita. Czyli przystosowanie swojego układu pokarmowego do pracy w trakcie długotrwałego wysiłku, aby móc tolerować większe ilości spożywanych kalorii. Jak mawia klasyk, zarówno triathlon, jak i sporty ultra to ZAWODY W JEDZENIU I PICIU. Jako dietetyk sportowy mam tu nie tyle co łatwiej, co wiem, że trzeba dobrze odrobić lekcje z żywieniowej strategii startowej już na treningach 🙂
Jeśli start trwa 26 godzin to wiem, że same żele energetyczne to za mało, a i tolerancja słodkiego smaku nawet u najbardziej zaprawionego zawodnika jest ograniczona. Stąd moje menu startowe zawierało takie produkty jak: naleśniki z dżemem, kolarskie rice cake, bułki z serem, sushi, duże ilości arbuza, banany, batoniki, żelki, żele energetyczne i coś bez czego sobie nie wyobrażam startu w ultra – zupę pomidorową. Wszystko spożywane regularnie średnio co 30 minut. Przy tak ogromnym wydatku trzeba mocno się postarać, aby zmniejszyć deficyt energetyczny, który i tak jest nieunikniony. Wszystko po to aby nie dopuścić do kryzysu i spadku wydolności na skutek wyczerpania energetycznego. Sama jestem zaskoczona jak dużo udało mi się zjeść, to jest coś równie ważnego jak same treningi. W porównaniu do 2019, widzę tu też sporą poprawę i wiem, że warto nad tym pracować. Jestem przekonana, że żywienie oraz dobre rozłożenie sił to czynniki, które w końcowej klasyfikacji na takich zawodach rozdają karty. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie mojej ekipy supportowej, która karmiła i poiła mnie przez cały czas trwania zawodów.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas tego startu?
Wcześniej wspomniane pływanie. Udało mi się osiągnąć cel nr 1 startu w HS, czyli nauczyć się przyzwoicie pływać, a co dla mnie najważniejsze: naprawdę polubić pływanie. Natomiast nie jest to chyba miłość odwzajemniona, bo poprawiłam czas z 2019 tylko o kilkanaście sekund, wychodząc z wody jako przedostatnia osoba, w tym ostatnia kobieta. Wydawało mi się, że na pewno płynę szybciej, ale poległam na nawigacji. Na trasie pływackiej nie ma bojek wyznających trasę jak na standardowych zawodach triathlonowych. Płynęłam w linii prostej do punktu oddalonego o 5km. Jestem krótkowidzem, ale nie używam szkieł kontaktowych w wodzie. Nawet będąc już blisko celu miałam problem z orientacją. Podobno przypłynęłam z zupełnie innej strony niż reszta zawodników. Byłam załamana jak dowiedziałam się jak wygląda sytuacja, ale wzięłam się w garść i zaczęłam robić swoje. Tak naprawdę dla mnie zawody zaczęły się od etapu rowerowego, gdzie odrabiałam ogromną stratę do pierwszej zawodniczki (ponad 45 minut), a i tak nie zabrakło przygód. Pęknięta dętka już na początku, pogubienie trasy, niegroźna wywrotka, to wszystko w finalnym rozrachunku dodało tylko pikanterii tej przygodzie. Pierwszą kobietę dogoniłam dopiero w trakcie etapu biegowego w ogóle nie myśląc, że kogoś gonię. Po prostu robiłam to co kocham najbardziej: biegłam piękną granią Tatr. Tego właśnie uczucia zabrakło mi w trakcie startu w 2019. Większy kryzys przyszedł dopiero pod przełęczą Krzyżne, czyli już blisko mety w Morskim Oku. Wtedy poczułam brzemię nieprzespanej nocy, ale po kilku żelach z kofeiną i zupie pomidorowej w schronisku D5S odzyskałam swój rytm 🙂
Czy są jeszcze jakieś wymarzone wyzwania, których planujesz się podjąć w przyszłości?
Startowo czuję się spełniona, bardzo lubię rywalizację, ale nie jest dla mnie najważniejsza. Niedługo czeka mnie ostatni zaplanowany start w tym roku, notabene też przeniesiony przez pandemię. Kultowe zawody skyrunnigowe wymyślone przez samego Kiljana Jorneta, które odbywają się w Norwegii. Tromso Skyrace.to bieg na dystansie 55km, chociaż niektóre fragmenty opisuje się jako wspinaczkowe a nie biegowe. Charakterystyczny dla tych zawodów jest tzw. scrambling, czyli jest to coś pomiędzy chodzeniem/bieganiem po górach, alpinizmem i wspinaczką skałkową. Na startowej liście marzeń miałam jeszcze Elbrus Race, ale z uwagi na sytuację polityczną nie planuję już tam startować. Teraz chciałabym się skupić na swoich celach typowo górskich i wspinaczkowych, zdobywając nowe doświadczenie i przygody. Sama droga jest celem sama w sobie. Pod koniec etapu pływackiego na hardej powiedziałam sobie, że po tym wszystkim dokończenie doktoratu będzie już tylko formalnością 😉
Na koniec jeszcze zapytamy - czy dałabyś jakąś szczególną radę dla naszych czytelników, którzy planują zacząć z triathlonem? Od czego zacząć?
Myślę, że to co pomogło mi zacząć to wyzbycie się przeświadczenia, że triathlon to drogi i niedostępny sport tylko dla elitarnych sportowców. Swoje pierwsze starty pokonałam na pożyczonym rowerze, w kasku do enduro mtb. Do dziś mam piankę i rower szosowy z niższej półki cenowej i powtarzam, że to nie sprzęt płynie/jedzie/biegnie tylko my. A też nie trzeba być wybitnym sportowcem, aby czerpać z tego przyjemność. Uważam, że poza aktywnościami górskimi, triathlon to bardzo wszechstronna i rozwijająca dyscyplina. No i tak jak w górach, moja maksyma „co nie dotrenuje, to dojem” też tu działa 🙂
Na pewno skorzystam z Twoich rad i doświadczenia górskiego Martuś. Wielkie graty za wynik na Hardej Suce, triathlonach i sukcesy zawodowe oraz naukowe